some counting:

środa, 5 stycznia 2011

26: Sun hands

Wcale się nie zgubiłam, nie zaginęłam w akcji, ani nic. Sylwester to po prostu ciężki okres dla każdego. Totalnie zrozumiałe. Spuśćmy więc kurtynę milczenia i kontynuujmy.


Definitywnie dziś Local Natives! Można zauważyć, że miałam fazę na te wszystkie dziwne (choć nie zawsze) twory indie, i indie-podobne. Cóż, wiele cech wspólnych, a mimo wszystko podejście do muzyki się różni. Ogółem płyta Nativsów o tytule Gorilla Manor wydana w 2009 roku jest krążkiem bardzo wdzięcznym. Jako debiut - jest świeży, jest fajny, to typ muzyki którą znasz i którą lubisz. Nie oświeca cię, nie poznajesz kompletnej nowości, a mimo to chętnie wracasz, chętnie słuchasz. Jeśli uda im się zrobić zaskakujący drugi krążek to będzie naprawdę dobrze. Poczekamy, zobaczymy. 

Warto ich poznać chociaż dla barwy głosu Taylora, głównego wokalisty. Niby taki chłopięcy ten głos,  czasem niemal delikatny, a jednak, nie tylko to potrafi. I wszyscy robią fajne chórki. I mają poczucie rytmu, i to naprawdę wyjątkowe poczucie rytmu. Nagle człowiek się dowiaduje jak dużo można wyrazić za samą pomocą pałeczek i bass drumu.

Chyba jak większość startowałam od kawałka Airplanes. I bardzo ten kawałek polecam, bo chyba jest tym kawałkiem który przekonuje do całości. Jednak w moim zestawieniu piosenka, którą deceniłam dopiero za tym 50-tym odtworzeniem.

Local Natives i Sun hands:

2 komentarze:

  1. Trzeba ich w końcu wziąć na warsztat! ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. trzeba! fajnie grają :) ja wzięłam Warpaint - perełkę znalazłeś, naprawdę :)

    OdpowiedzUsuń